Strona:PL JI Kraszewski Przybłęda.djvu/36

Ta strona została skorygowana.

Na p. Hieronimie, który nad sobą panować nie umiał, widok kart sprawiał wrażenie odżywiające. Z niemi był w swoim żywiole.
Ząb, jaki miał do Bożaka, musiał odłożyć na stronę, bo przy kartach nie umiał się inaczej znaleźć, tylko wedle starego obyczaju. Twarz mu się śmiała, nogi drgały... był zabawny.
P. Onufry, z pod oka spoglądając, studjował to zjawisko — czysto miejscowe, jakby badał tutejszą roślinę lub stworzonko.
Rozdano karty; pierwsza chwila przeszła w milczeniu; Bożak, zapomniawszy się, puścił się w renons niepotrzebnie. Bodiakowski syknął:
— Zapowiedziałem — rzekł Onufry — że gram źle.
Pan Hieronim śmiał się.
— Ale pan za to wygrywa — odezwał się — gdy idzie o ładne panny.
— Ja? — zapytał Onufry.
— Przecież!! — odparł w pół żartobliwie Bodiakowski — odebrał mi pan Wysocką.
Onufry ruszył ramionami.
— Alboż ona do pana należała? — odparł.
— Ja tego nie mówię!! ale rodzice u mnie siedzieli od niepamiętnych czasów.
— Tak, a ja pannę Albinę znałem prawie od dziecka — rzekł poważnie Bożak. — Żal mi jej było. Jest to panienka zacna, zdolna i godna poszanowania.
— Dziwna rzecz — przerwał Hieronim żywo — bo to prostego budnika córka.
— A dziwniejsza jeszcze — dodał Bożak — iż ona wykształcenie i wychowanie swoje winna jest sama sobie. Inna w jej miejscu wcaleby się może nie wyrobiła na taką mądrą i pełną taktu panienkę, jak ona. W Warszawie była podziwieniem dla wszystkich, profesorowie dobrowolnie dawali jej lekcje, wszyscy się nią interesowali... pomagał jej, kto mógł, a gdy odjeżdżała, ktokolwiek ją znał, żałował.
Bodiakowski słuchał zdziwiony, a Bożak mówił dalej:
— Muszę tu dodać na jej pochwałę, że w samej Warszawie byłaby znalazła miejsce doskonale, z któregoby niezawodnie więcej miała korzyści, niż tu ze swego zajęcia u sędzinej, ale spełniła święcie obowiązek względem rodziców i poświęciła się dla nich. Wszystko to, wierz mi pan, obudza dla niej współczucie i poszanowanie.
Bodiakowski, milcząc, zatopił się w kartach.
— Pan jesteś wymownym obrońcą — z przekąsem łagodnym odezwał się pułkownik.
— Musiałem to panom powiedzieć — rzekł Onufry — ażeby panna Albina lepiej ocenioną została, bo nieznajomą tu będąc... łatwo mogła fałszywie być sądzoną.
Bodiakowaki oczu już nie podnosił.
— Piękna panienka! — zamruczał.
— Nie tyle piękna, i zacna i godna poszanowania — dodał Onufry, — wierzaj mi pan.
— Ale kobiecie wdzięk nigdy nie szkodzi! — wtrącił pułkownik, — widziałem ją w kościele; przystojna i bardzo szykowna...
Bodiakowski plasnął językiem dziwacznie, ale nic nie powiedział.
Gniew jego na Onufrego znacznie ostygł. Zdawało mu się, że gdyby... miał jakie zamiary... nie wynosiłby tak pod niebiosa Wysockiej.
On zaś — to pewno — miał pewne zamiary — ale teraz zdawały się one osadzone na mieliźnie... Opuszczona Wysocka byłaby może... padła ofiarą ich — teraz ani mógł myśleć o niej.
Zmienił się przedmiot rozmowy, a po odegraniu trzech robrów, Onufry pożegnał się i odjechał. Bodiakowski na odjezdnem podał mu rękę.
Zostali sami z pułkownikiem, z którym byli bardzo poufale... Puchała przenikał każdą myśl Hieronima, a ten się przed nim nie krył z niczem.
— Przyznam się pułkownikowi — odezwał się po odjeździe sąsiada — że Wysocka mi w oko była wpadła.
— A! a! — rozśmiał się Puchała — i cóżeś myślał...? — Jeszcze sam niewiedziałem, com miał myśleć, tylko... podobała mi się bardzo, — mówił Hieronim — Chciałem się zbliżyć, gdy w tem z jednej strony sędzina, z drugiej ten warszawiak, całkiem mi grę moją zepsuli.
Pułkownik śmiał się.