Strona:PL JI Kraszewski Przybłęda.djvu/53

Ta strona została skorygowana.

„— Lucynko moja — pisała wkrótce potem do przyjaciółki — ociągałam się z listem, bo nie wszystko papierowi powierzyć można, nie wszystko wypisać się daje, a pisanie też boli.
„Bożak jest biedny słomianym wdowcem, w Paryżu opuściła go żona! Tej ostateczności ja nawet, nie lubiąca jej, nigdym nie przypuszczała. Znałam ją od początku płochą, chciałam przewidzieć niewdzięczną.
„Powrócił schorzały, pół żywy, znękany, zniechęcony do życia, straszliwie zmieniony. Nikt nie wie istotnej prawdy, powiada, że żona umarła.
„Wprost naprzód przybył do Sosenek i mnie tylko zwierzył się z nieszczęścia swego, nie śmiałam mu przypomnieć nawet, że go ostrzegałam, żem mu odradzała, że chciałam odwlec małżeństwo.
„Na cóżby się to dziś zdało dowodzić, że ja od niego widziałam jaśniej? nie byłoby to żadną dla niego pociechą.
„Pobiegłam za nim zaraz do Młynysk, aby czuwać, rozerwać go, nie dać mu upaść zupełnie na duchu...
„Szczęściem dla niego jest, iż musi taić się ze swym wstydem. Ja też może się tu przydam na coś, natchnę go męztwem.
„Nie myślę wcale o tem, że mnie to kompromitować może, bo mi wcale o siebie nie chodzi; poszłam po południu sama go szukać i wyciągnęłam na przechadzkę...
„— Panie Onufry — odezwałam się, gdyśmy się od domu oddalili — jesteś mężczyzną i masz w życiu cel daleko ważniejszy, niż opłakiwanie omyłki popełnionej. Nie masz winy na sobie, zwróć się do pracy i staraj zapomnieć.
„— Serce mam jeszcze zakrwawione — rzekł. — Kochałem ją, przywiązałem się, pomimo płochości, spodziewałem się zmiany. Nie potrafię opisać, z jak niepojętą zręcznością, z jak wyrafinowanym fałszem mnie oszukiwała. Znałaś ją pani, jak ja, na pozór prostoduszną, często nawet niełatwo pojmująca, niezręczną w postępowaniu, zdradzającą się przez nieudolność. Gdy trzeba było mnie podejść i oszukać, a oprócz tego oczy służby zaślepić, nie zdradzić się przed nikim, dokonała zdrady z przebiegłością Machjawela. Umiała obrachować wszystko, a mnie uśpić fałszywą czułością, której uwierzyłem.
„Według powieści Onufrego, francuz, który znudzoną porwał Kamilkę, ma być jakimś giełdowym spekulantem początkującym, na pozór zamożnym, ale rozrzucającym pieniądze z równą łatwością, jak je zarabia. Mówiono mu, że pozostała nawet w Paryżu, ale świetnie umieszczona na stopie tych pań, które Paryż wytyka w lasku bulońskim palcami. Potrzebowała tak tego zbytku, blasku, elegancji i oklasków, że im poświęciła wszystko...
„— Nie mogłem życia na taką skalę prowadzić w Paryżu, jakiego ona wymagała. Głowa się jej paliła, widząc mniej piękne od siebie ubóztwianemi. Powiedziała sobie, że i ona może zawracać głowy i wypróżniać kieszenie.
„Nie dozwoliłam mu mówić o niej wiele i rozdrażniać świeżej rany; staram się zwrócić go ku Młynyskom, gospodarstwu, reformom i wszystkiemu, co ma tu do czynienia z Wacławskim.
„Parę dni zatrzymuję się tu jeszcze, abym go, jeżeli nie pocieszyła, to oderwała od czarnych myśli i wywiodła z apatji niebezpiecznej. Bawię go, jak mogę...
„.... Chciałabym odjechać już, przyszedł smutny na pożegnanie.
„— Zmiłuj się, panno Albino — rzekł — co ja tu sam pocznę bez niej, gdy mnie opuścisz? Miej litość nad nieszczęśliwym...
„— Ale i nieszczęśliwy powinien pracować nad sobą — odpowiedziałam mu — otrząśnij się pan ze wspomnień, zwróć do teraźniejszości... pracuj, pracuj. Na wszystkie życia gorycze, to jedno lekarstwo...
„— Dobrze sił nie odzyskałem — rzekł cicho.
„— I siły w mocy waszej jest rozbudzić w sobie — mówiłam dalej.
„— Ale pani mnie nie opuścisz? — zapytał.
„Podałam mu rękę i nie wyjechałam dnia tego. Mówiłam z Wacławskim na osobności, aby się nie rozrzewniał, nie pocieszał go, a wynajdował mu zajęcia i gwałtem umysł jego odciągał od kontemplacji własnych boleści... Poczciwy, dobry chłopak z tego agronoma, lecz w rzeczach życia i serca — nowicjusz. Lepiej się zna na nawozach i nawodnianiu łąk, niż na serdecznych uciskach. Ale słucha mnie, poczciwiec...”
„... Ciągle się teraz dzielę między Sosenkami a Młynyskami, w których całkiem, stale się osiedlić nie chcę, aby ani Onufrego nie przyzwyczajać do mnie — i sama się nadto nie przywiązać do niego.