Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/100

Ta strona została skorygowana.

Nie była to jednak śmierć, było to omdlenie tylko.
Mimowolny zbawca młodzieńca, który miał skończyć tak tragicznie, wcale nie był winien, iż ocalił życie bliźniemu. Spóźniony dyliżans, z Chamonix idący do Genewy, spuszczał się właśnie z góry; ów podróżny obawiający się i gór i koni i nocy, wyprosił się z powozu, a zapewniwszy, że rozbójników nie ma w téj stronie... wyprzedził powóz, zabezpieczywszy się rewolwerem od własnego strachu... Wtém jakby dla namówienia na opisanie wrażeń podróży... cicho skradającemu się nastręczył się widok nadzwyczajny... komedya czy rzeczywistość? zasadzka czy sen! sam z razu nie wiedział.
Nad skrajem przepaści moriturus salutował otchłanie.
— Czy zwaryował? rzekł w duchu podróżny — jeżeli nie ma co jeść, czy nie wolałby — pójść grać na bursie??
— Co to może być?
Trochę się lękał, ale bardzo był ciekawy, co sprawiło, iż na zimno zupełnie asystował gorączce przedśmiertnéj i mógł się przekonać, że rzecz na seryo była obmyślaną.. Zrazu wahał się turysta.
— Co u licha? czym ja po to przybył do Szwajcaryi, żebym ludzi ratował i obciążał się wspomnieniami heroizmów, w które Marya Pawłowna wierzyć nie zechce? A co mnie do tego, że ktoś sobie ma życie odebrać? — Co mnie do tego? Po co ja mam się mięszać w to,