Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/1001

Ta strona została skorygowana.

wysoko a drzwi pozamykane, oknem z pierwszego piętra nie podobna się było wydostać. Zgrzytnął zębami ze złości.
— Darmo patrzycie — rzekł kniaź — to wszystko było przygotowane na wasze przyjęcie, są ludzie na dole i na krzyk nikt nie przyjdzie... Nam się trzeba rozmówić.
Arsen milczał, patrząc z podełba na mówiącego, który siadł, rewolwer wpuścił do kieszeni i powoli zapalał cygaro.
— Po tém wszystkiém, coście wy Stanisławowi Karłowiczowi zrobili i jego nieboszczce żonie, wamby się wprost należało kulą w łeb i kwita... Nie chciałbym się przecie brukać około was, bo taką poczwarę zgnieść, to się człowiek powalać musi...
— A czegóż chcecie? czego wy chcecie odemnie — wybuchnął Arsen — Ja winien? (rozśmiał się) ja winien! Ten człowiek mi z przed nosa wziął kobietę, którąbym był miał, gdyby nie on! Ja ją znałem, onaby była moją. Ten człowiek był przyczyną, że mnie jak zbrodniarza, jak Polaka, jak politycznego (winowajcę) zesłali... Jam przez niego stracił reputacyą, miejsce i żeby nie rozum, nie miałbym chleba kawałka, marzłbym na Sybirze. I ja to im miałem darować a pobłogosławić! I to ja winien! Podniósł głowę. — Mówcież, kto wy taki? Jakie wy macie prawo za niego się ujmować, wy ruski za tego Polaczyszkę, zdrajcę, apo-