Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/1005

Ta strona została skorygowana.

Wyjął kniaź talara srebrnego z kieszeni i — rozłamawszy go na dwoje, rzucił na podłogę.
Arsen się odsunął krok... oczy jego biegały błędne po pokoju, szukając napróżno ratunku... Kniaź śmiał się.
— Słuchaj ty, rzekł — chcesz dziesięć tysięcy rubli, żebyś precz Zamaryna wywiózł i sam o tém na wiek wieków zapomniał?
— Gdzież te pieniądze? pokażcież pieniądze! szepnął złamany jakoś Arsen, — co począć przeciwko sile?
Kniaź dobył powoli wiązkę biletów, oznaczonych jeszcze firmą Magnusa, od którego je wziął, i położył je przed Arsenem, któremu się widocznie w głowie mąciło. Spojrzawszy na nie, począł się uśmiechać, wyciągnął rękę nieśmiałą, pomacał i cofnął... Ruszał ramionami.
— A co ja z Zamarynem pocznę? co ja jemu powiem? rzekł cicho.
— Powiesz mu to, co prawda, dodał Arusbek, że po jenerałowéj nie weźmie nic, bo nic po niéj nie zostało. Wszystko oddała i straciła za życia. Zamaryn już o tém wie...
— Oj! sprawiedliwi ludzie! — począł bojaźliwie ale ze złością tłumioną Arsen — wy mnie nazywacie ladakim a sami to bronicie grabieży? po co on ma brać po niéj? Czy to sprawiedliwie? Mnieby Zamaryn był dał piętnaście tysięcy...