Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/1015

Ta strona została skorygowana.

wna. Zdawało się, iż po kilkakroć chciał był już odejść i nie mógł, coś go powstrzymywało i ciągnęło nazad... Patrzał na Michalinę, siadał znowu i wzdychał.
— Książę dziś jesteś w jakimś dziwnym humorze — odezwała się wreszcie Michalina — nie posądzam go o obiad w dobrém i wesołém towarzystwie, ale to rozpogodzone czoło i ten świąteczny uśmiech na ustach...
Kniaź parsknął. — Zgadłaś pani, że jestem szczęśliwy, ale upoiło mnie doprawdy nie wino szampańskie, tylko pociecha rzadko w życiu trafiającego się dobrego uczynku, a potém?... chcesz pani wiedzieć koniecznie? — oczy twe pani! usta twoje...
— A! doprawdy tego to już zanadto! — ofuknęła Michalina, patrząc na niego z wyrazem wyrzutu — czyż to się do mnie tak mówić godzi?
— Gdybym mówił inaczéj — rzekł Arusbek — panibyś mnie nigdy zrozumieć nie chciała... a ja chcę być zrozumianym nareszcie...
— Aby być zrozumianym, trzeba mówić rozumnie — dodała panna.
— Rozumnie? jak? poważnie, otwarcie... jasno? nie prawdaż?
— Tak jest, to najlepiéj.
— Upoważniasz mnie pani do powiedzenia nawet — nawet niedorzeczności...?