Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/1038

Ta strona została skorygowana.

po co, rzekł sobie w duchu — ażeby zatruć im tę chwilę wymówkami próżnemi?
Całą noc to kładnąc się napróżno spać, to wstając a chodząc, to przemyślając o strasznym poranku jutrzejszym, przebył Zbyski w gorzkich dumaniach o swoim losie. Ostatni promyk szczęścia, o jakiém marzył, zagasnął. Pozostała mu jedna matka.
Pułkownikowa wstawała wcześniéj niż wszyscy, służąca przynosiła jéj kawę ranną o godzinie siódméj; jenerał postanowił dopilnować téj chwili i wnijść zaraz za nią, dopókiby ona sama nie otworzyła pokoju Michaliny. Chciał ją jakkolwiek przygotować do tego strasznego ciosu. — Szarzało już na dworze, gdy dzwonek się dał słyszeć a wkrótce potém służąca kawę przyniosła.
Uzbrojony w odwagę, zabrawszy oba listy, jenerał zapukał do drzwi i wszedł.
— A! to ty! — zawołała matka — cóżeś to dla podróży wstał tak rano? nie trzeba się było zrywać. Wszystko popakowane, czasu nam starczy.
— Nie mógłem jakoś spać — rzekł jenerał, całując ją w rękę i siadając naprzeciw... nie wiem, jakieś dziwne a straszne męczyły mnie przeczucia.
— A! są to pozostałości zwykłe po długich cierpieniach — mówiła pułkownikowa — odzywa się obawa... trwogi, bóle przecierpiane... co dziwnego...