Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/1046

Ta strona została skorygowana.

postępowania swojego i nikczemnych zaczepek zdasz mi sprawę...
— Oddaj no, coś zagrabił — a o resztę to się rozprawimy! zaśmiał się Zamaryn.
— Ja z wami mówić nie będę — surowo zawołał Zbyski — przyślijcie od siebie kogo, pokażę testament, inwentarz i zapłacę do grosza. Weźmiesz... wszystko... Potém...
Rzucił mu chustkę w twarz...
— Zdasz mi rachunek z choroby mojéj matki...
Zamaryn cofnął się nieco zmięszany.
— Dziś, zaraz, przysyłaj prawnika, zabierz, weź... wszystko... wszystko... jutro... na plac... na plac...
Odwrócił się do niego plecami.
— Idź precz! zakrzyczał — precz, bo jak psa wyrzucę...
Zamaryn reszty nie czekał... cicho, skwaszony się wyniósł.
W téjże chwili jenerał poszedł do biurka, gdyż całą tę nieszczęsną spuściznę miał we włoskiéj rencie z sobą, dobył testament Maryi Pawłownéj, aby mu był świadectwem, że oddawał wszystko, i czekał...
W parę godzin dopiero przyszedł notaryusz i dwóch świadków... Nie mówiąc słowa, złożył im Zbyski dokumenta i papiery, kazał się pokwitować i pożegnał.
Ogromny ciężar spadł mu z serca. Był ubogim,