Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/1052

Ta strona została skorygowana.

— „Gdybyś ty widziała, Miciu, mnie, jego i życie nasze teraźniejsze, możeby ci łza wytrysnęła z uśmiechającéj się szczęściem powieki. Jam złamana... on zestarzał, zgiął się, stracił jakoby do życia ochotę... Żyjemy tylko dla tego, że żyć musimy, żeśmy na życie skazani...
Staś pracuje około małego domku, w którym zamieszkać mamy: to go trochę przynajmniéj rozrywa... alem od dawna na jego ustach nie widziała uśmiechu, z jego ust nie słyszała swobodnego słowa. Nie bywamy nigdzie, Skwarscy czasem nas odwiedzają. Oni jedni, reszta... przekonawszy się, że nie mamy milionów, bo Staś tego, co wziął po żonie, za swoje nie uważa i tknąć nie chce... stroni od nas. Boją się, byśmy pomocy jakiéj nie potrzebowali. Nie potrzebujemy jeszcze, dzięki Bogu, ale dreszcz przebiega na myśl, że na tym okrutnym świecie ktoś potrzebować jéj może! Zawszem sądziła, że im biedniejszym jest człowiek, tém z większém poszanowaniem i delikatnością obchodzić się z nim potrzeba. Tak to było za czasów panowania ewangelii, teraz to się jakoś zmieniło. Kto upadł — ten winien; choćby niewidocznym był grzech jego, domyślają się go ludzie, bo upadek to dla nich nie próba i wola Boża — ale wina bezsilności lub występku. Wróciliśmy do pogańskich wyobrażeń i czasów... Ciężkoż a smutno na nie-bożym świecie! Niech wam tam róże kwitną i słońce świeci weselsze, wyście