Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/107

Ta strona została skorygowana.

była jeszcze tak młodą, była piękną... była szlachetną zdawała się tylko stworzoną nie do walki dorywczéj, ale do powolnego pasowania się z losami. Resztki spokoju błogiego mieszkały jeszcze na czole przedwcześnie wypełzłém, wyniosłém i jasném...
Moskal, który nie był wcale piękny, jął po cichu w głębi duszy zazdrościć temu dziecku boleści jego marmurowéj twarzy... patrzał nań długo, nie przerywając milczenia.
Służba przyniosła na dwóch tacach samowary, flaszki, lód, ukrop, masło w plasterkach, miód na miseczkach, szynki postrojone zielonością i zimne pieczyste, zalotnie poukładane na srebrnych półmiseczkach.
— No, kochany mój przyjacielu, ozwał się Moskal, jakby plan całéj kampanii obmyślawszy, — mówię przyjacielu, gdyż byłbyś najniewdzięczniejszym w świecie, gdybyś mi zabronił używać tego imienia — no jedz, pij nim umrzesz, posil się i gadajmy...
Spojrzał nań i zdziwił się.
Biednemu Albinowi na widok tego bankietu Baltazara rysy się zmieniły, oczy zabłysły, instynkt zwierzęcy w nim zagrał — był widocznie głodny... Od trzech dni oprócz wody, jagód i kawałka spleśniałego chleba nic nie miał w ustach...
— Czekaj! zapytał Moskal — dawno jadłeś?
— Ja... jadłem... tak! nie pamiętam... odezwał się po cichu... ostatni raz... tak to było w Carouge pod