Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/110

Ta strona została skorygowana.

— Ale cóż was skłoniło, będąc na swobodzie, życie sobie odbierać?
Albin milczał i namyślał się.
— Jesteś może szpiegiem, rzekł, należysz pewnie do tajnéj policyj — co mi tam! ocaliłeś mi życie, a sprawy naszéj nie zgubisz już, bo na dziś jest ona zgubioną... Na co mam ci taić? Posłuchaj... Nie powiem ci kto, jak ułatwił mi ucieczkę. Był to jakiś aniół opiekuńczy, niewidomy, który nawet opatrzył mnie w daleko znaczniejszą sumę pieniędzy, niżbym jéj mógł potrzebować.
Moskal począł się śmiać.
— Ja znam nawet tajemniczego anioła, zawołał...
— Ja go nie widziałem i nie mam wyobrażenia...
— Mów pan daléj...
— Miałem paszport... wszystko...
— No! i pieniądze, nastając dodał Moskal.
— Schwytano mnie nieopodal od granicy... okupując swobodę i wolność, musiałem oddać, co miałem...
— Co chcecie? to był jeszcze uczciwy człowiek, że wziąwszy pieniądze puścił, bo mógł — no — mówcie daléj.
— Wyrwałem się z tego więzienia i dostawszy na ziemię obcą, kląkłem podziękować Bogu. Zdawało mi się, żem zbawiony... i —
Uśmiechnął się Moskal znowu...