Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/114

Ta strona została skorygowana.

umysły... agitować i naród rozgrzewać... Bez młodych serc, gorących, bez ludzi poświęcenia nic się nie zrobi.
— A! mój dobroczyńco! chwytając ręce jego obie, zawołał głośno Albin, ocaliłeś mi nędzne życie, to nic — aleś mi dał drugie, lepsze — nadzieję dla Polski. — Umrzeć dla niéj... a! co za szczęście!
Na zapał ten patrząc Moskal, miał chwilę dziwną, bał się parsknąć, ale śmiech zdusił i niby od cygaretki zakaszlał głośno.
Albin nalał sobie wina kieliszek, podniósł go do góry.
— Za wasze zdrowie, szczęście, chwałę — o mój dobroczyńco!
— To bardzo dobrze, odezwał się zimno gospodarz, ale będzie czas na toasty, na ruinach despotyzmu. Dopóki on żyje, cicho... trzeba pracować jak pracują krety, pod ziemią i nie dając się słyszeć. Dziś dosyć na was... Umarliście... wstaliście z martwych, byliście głodni, zjedliście trochę, idźcie spać, odpocznijcie... zobaczymy się jutro.. pomówimy obszerniéj... obok mnie macie przygotowany nocleg...
To mówiąc, wziął Moskal świecę i upojonego chłopaka przeprowadził do mieszkania... sam, ścisnąwszy mu rękę, powrócił uśmiechając się... Miało się już na dzień... wypił kieliszek wódki i poszedł do biurka... Znać nie miał czasu na odpoczynek, gdyż, nie tracąc chwili, począł pisać list, który mu przez ramię łatwo przeczytamy...