Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/152

Ta strona została skorygowana.

Kobiety spoglądały to na siedzącego na kanapie z cybuchem wojskowego, to na jego towarzysza ukradkiem...
Mężczyzna, siedzący na kanapie, skończył fajkę, postawił cybuch i półgłosem zanucił niewyraźnie.
— Jeszcze Polska nie zginęła...
Młody chłopak się rozśmiał.
— A widzi stryjaszek... a co? zawołał — cóż znaczy mazurek Dąbrowskiego, jeźli nie potwierdzenie mojego przekonania — Polska nie zginęła i zginąć nie może.
— Alboż asindziéj to myślisz, że ja o Polsce wątpię? Toś mnie nie dobrze zrozumiał i wątpię o was i o waszym zdrowym rozsądku a nie o zbawieniu Polski. — Polska — mój panie Władysławie to idea — a idee nie umierają... Tylko że ja nie mam was za zdolnych do poddźwignięcia jéj ciężaru..
— Tak! tak! stryjaszkowi potrzeba koalicyi Europy, albo olbrzyma Napoleona I, któremu synowiec nie dorósł do kolan. Ten jest może rozumniejszy, tam ten miał czego rozum nie daje — geniusz! Stryjcio nie rozumie wojny bez regularnego wojska, artyleryi, sztabu, kasy, magazynów... a my...
— A wy jesteście des blancs-becs, Mości Dobrodzieju... przerwał stryj. — Co z wami gadać, kiedy jesteście zarozumiali nad wszelkie pojęcie, a zarozumiałość staje wam za wszystko czego wam braknie.