Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/165

Ta strona została skorygowana.

było, jak głęboko cierpiał, jak żył gorączkowo, jak ten krótki przeciąg czasu wiele go kosztował.
Był heroicznie piękny... ale na twarzy zbolałéj, zniszczonéj obietnicy życia nie było... coś prorokującego śmierć blaskiem dziwnym lśniło w jego oczach.
— O mój Albinie! zawołała pułkownikowa — ja po to przyszłam tu tylko, ażeby ci pobłogosławić i prosić a błagać — uciekaj! gdzieindziéj równie pożytecznym być możesz krajowi, tu dnia jednego bezpiecznym nie jesteś.
Albin uśmiechnął się tryumfująco...
— Nie długo tu zabawię, rzekł — a jestem zupełnie spokojnym o siebie i mama niech się nie boi.
Spojrzeli na siebie z Władkiem.
Pułkownikowa poszeptała swemu ulubieńcowi coś na ucho, spłakała się, uściskała go i poprosiwszy gospodarza, ażeby ją na dół sprowadził, po półgodzinnéj rozmowie przerywanéj odeszła. Albin towarzyszył jéj także aż do drzwi domu... Nie zrobił najmniejszéj wymówki Władkowi za to, że go wydał, był szczęśliwym, że ją zobaczył. — Wrócili trzymając się pod ręce na górę...
— Wszystko idzie jak najlepiéj — odezwał się po cichu, gdy drzwi się za nimi zamknęły, Albin — stósunki, któreśmy zawiązali w Petersburgu, najświetniejsze dozwalają mieć nadzieje... Idziemy z partyą moskiewską liberalną, postępową ręka w rękę. Utworzył się