Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/172

Ta strona została skorygowana.

nieszczęsnych dostrzegła kobieta, domyśliła się wszystkiego i załamała dłonie.
— O mój Boże! krzyknęła — o niegodziwi! jedźmy! uciekajmy! ty tu chwili nie możesz pozostać...
Ale jenerał już był odzyskał przytomność i drżący uśmiechał się tylko gorżko.
— Maryo Pawłowno! nic nie ma, nie było i nie będzie... roicie sobie niebezpieczeństwo... to nic...
— Jakto nic? pospólstwo cię napaść musiało... patrz... mundur twój ślady nosi.
— Na miłość Bożą! cicho! ani słowa o tém — nie trzeba z dzieciństwa robić rzeczy wielkich.
— Ale coś przecież się stało?
— Nic... wiadomo, jakie jest rozdrażnienie przeciwko mundurom — zobaczyli chłopcy mundur... i nie znając i nie wiedząc, kto i co...
— A! uciekajmyż ztąd! błagająco powtórzyła jenerałowa.
— Ja nie mogę, przynajmniéj do jutra... mam matkę, któréj nie widziałem dawno i przyrzekłem być z nią dzień cały... muszę i powinienem.
Marya Pawłowna podparła głowę na ręku i nagle zamilkła; potém chustkę batystową, którą trzymała w ręku, rozdarła na wpół, potém wstała i przechadzać się zaczęła...
W tém zapukano do drzwi, twarz Arsena Prokopo-