Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/196

Ta strona została skorygowana.

wionéj rodziny stał napiły oficer z ulicznicą warszawską, którą uwoził ze sobą... Bezwstydnica śmiała się do żołnierzy... i oczyma wyzywała gawiedź... Policya odpędzała gromadzących się... krzyki, jęk, płacz i śmiech razem odzywały się z kolei, mięszały z sobą i szczękiem broni.
Ale po nad tym tłumem w owych dniach już żałobna jakaś unosiła się tęsknica, coś ponurego patrzyło ze wszystkich twarzy... Na polskich była jakoby groźba wyczekująca, milcząca, zagadkowa, na moskiewskich jakby hamujące się do czasu okrucieństwo..
Dziwną sprzeczność z obojgiem stanowiła kupka wysokich dygnitarzy królestwa owéj epoki, Polaków urodzeniem, nazwiskiem ale nie sercem i duchem. Byli to niefortunni reprezntanci systemu, który mając cywilną odwagę okazywać się lojalnym i antyrewolucyjnym — nie miał śmiałości przyznać się do niczego polskiego... Mówiono tu po francusku i śmiano się z pewną chętką popisania wesołością w obec jęków i płaczu, z pogardą w obec współczucia, jakie powszechnie obudzała niedola.
W téj chwili owe nieliczne gronko ludzi — konserwatystów... miało może jakąkolwiek wymówkę swojego bytu — walczyło z ogarniającą kraj rewolucyą, działało w imieniu dobra ogólnego... ale dziś szeregi tego drobnego zastępu zwiększyły się znacznie, rozrósł się on i przelał uczucia swe, system na potomstwo moralne, które już z rewolucyą mięsza uczucie narodowości i go-