Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/226

Ta strona została skorygowana.

czas tyle o sztyletnikach mówiono... ale łagodny choć energiczny, szlachetny wyraz téj twarzy świadczył o duszy, która się wspomnieniem krwi nie zmazała.
— Moje dziecko, z udaną wesołością odezwał się O. Definitor, aby biednego zbiega rozochocić — nie było kochaneczku broić, nie byłbyś musiał po klasztornych kątach się chować...
A no teraz nie tracąc czasu — chódź za mną... Samemuby ci było smutno, ja ci dotrzymam towarzystwa... bo ja tu znam wszystkie kąty... A zatém w drogę pokoju! Prawdziwa droga pokoju! westchnął stary...
Młodzieniec patrzał na piękną malowniczą głowę starca, płomykiem stoczka oświeconą jakby obraz Ribeiry...
— Za mną, wiarusie! powtórzył stary...
— Idę, mój ojcze...
— Stąpaj ostrożnie, patrz pod nogi! idź cicho...
Wyszli, ksiądz celę przymknął. Przed nimi wyciągał się długi korytarz klasztorny... a był stary, zakopcony i ubrany w pamiątki. Nad każdą celą tkwiła scena tryumfalna jakiegoś męczeństwa... Pomiędzy niemi wisiały to wizerunki ascetycznych postaci na modlitwie, to patronowie z aniołami. Gdzie niegdzie krzyż i lampa... Z drugiéj strony przez okna świeciło zamknięte ciche, grobowo wyglądające podwórze... Korytarz się kręcił, potém wschody sprowadziły ich w dół