Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/240

Ta strona została skorygowana.

nie tętniało od przyspieszonych kroków... niekiedy jakby głośniejszego krzyku dochodziło odbicie głuche.
Staruszek spojrzał na Władka... który zdawał się u boku szukać broni.
— Bądź spokojny — szepnął mu... posłyszymy nadchodzących długo wprzódy, niżeli się tu dostaną... jeśliby mieli odwagę zniść tutaj... Na ten ostatni wypadek... jeszcze jest kryjówka... ale zaczekajmy... tamby ci źle było...
Powolnie zbliżył się do drzwi staruszek, przysłuchując bacznie... Szelest coraz bliższym się zdawał.
— Chodź, zawołał.
Nie mówiąc słowa, począł w framudze, w któréj stał ołtarz, odzianéj futrynami drewnianemi szukać jakiegoś miejsca... wązkie drzwiczki się otwarły, powiało z nich tak, że stoczek o mało nie zgasł... Zakonnik bokiem wśliznął się pierwszy... Władek za nim. Przed sobą mieli kilka wschodów w dół i loszek ciasny...
Był to grób grobów... Przy świetle podniesionego słabego woskowego sznurka, drżącego w ręku zakonnika Władek spojrzał... Kryjówka ta służyła od wieków znać na skład rozpadłych trumien i resztki ciał niedopruchniałych... Pyłu z rozsypanych zwłok było po kostki. W pośród niego, na nim walały się kości, całkowite szkelety w dziwnych położeniach i najdziwniejsze, wiekami zbielałe a jak pargamin stwardniałe szczątki skór ludzkich...