Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/242

Ta strona została skorygowana.

Nareszcie sam Władek usłyszał jakby gwałtowne wypieranie drzwi pierwszego lochu i pomięszane głosy.
Krzykliwo i piskliwie odzywał się ktoś z gniewem i przekleństwy, obchodząc groby... Coraz lepiéj słychać było rozmowę...
— A po cóż łóżko i tapczanik? i poduszka? Musiał się ktoś przecie ukrywać.
— Spał zakonnik... który ślub uczynił.
— Co? rozśmiał się pierwszy i dorzucił żart ohydny.
Ten obchód trumien trwał z półgodziny, po stuku miarkować było można, iż niektóre z nich odbijano, szukając ukrytego zbiega... Na ostatek śmiechy i przekleństwa przycichły, kroki oddalać się poczęły, rewizya musiała być skończona... drzwi się zatrzasnęły silnie, jakby niemi chciano dać znać, iż niebezpieczeństwo minęło... Zakonnik wstał, poczekał chwilę, złożył ręce, aby się nad prochami pomodlić i począł wracać do pierwszéj kryjówki...
Lżéj się zrobiło Władkowi, gdy nazad wcisnął się około ołtarza do szerszego lochu. Ale i tu przejście Moskali zostawiło ślady po sobie, nie przebaczono umarłym. Większa część trumien była otwarta, wieka porzucane na ziemię... w głębi widać było szkelety... resztki kości lub cudownie zachowane ciała zczerniałe.
Zapach cygar dziwnie się mięszał z powietrzem przesiąkłém trupami.
— Zdaje mi się, odezwał się staruszek, że teraz,