Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/247

Ta strona została skorygowana.

który nie rychło zjawił się zmięszany z futrem, bucikami, szalem i baszłykiem tyftykowym. Piękna pani bezmyślnie drżącemi rękoma zarzuciła na siebie odzież ciepłą... i blada, pomięszana kilka słów szepnęła na ucho słudze, wychodząc jak nieprzytomna z tego balu, na który przyszła prawie wesołą...
Natychmiast ekwipaż zaszedł pod portyk pałacowy i Marya Pawłowna rzuciła się na poduszki jakby zduszona trwogą... powtórzywszy służącemu tylko jeden wyraz — prędzéj!
Przez oświecone ulice spienione konie z karetą pobiegły... do znajomego domu, znaną drogą na Wasilewski Ostrów...
Ktoby był zajrzał do karety... w świetle migającém latarni zobaczyłby był brylantowe łzy toczące się z pięknych oczów.. i płynące na brylanty zimne, któremi szyja była przystrojona. Niekiedy wychylała głowę oknem, kładła rękę na drzwiczkach sądząc, że je już otworzą, potém znów znękana rzucała się w głąb... nareszcie mimo mrozu i ostrego wiatru roztwarła okno... potrzebowała powietrza, nie miała czém odetchnąć...
Powóz się zatrzymał... oczy jéj zwróciły się na okna... błyszczało światło w gabinecie Stanisława Karłowicza.
Szybkiemi kroki pobiegła jenerałowa na górę, nie dając o sobie oznajmić, jak stała, ledwie zrzuciwszy futro na ziemię, które sługa pochwycił... otworzyła drzwi