Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/252

Ta strona została skorygowana.

na stole. Widać było, że ją tylko przytomność służącego wstrzymywała od płaczu.
Maciéj zwolna wysunął się z pokoju.
— Rozkaz wyjazdu... jutro... rannym pociągiem.
— Ale to bezczelność! to intryga... ja natychmiast wracam na bal... schwycę starego Adlerberga... nie! nie!
Porwała za dzwonek ręką drżącą i poczęła dzwonić szybko, gorączkowo, słudzy się zbiegli.
— Konie moje! natychmiast konie! I wybiegła z pokoju, nie patrząc za siebie, nie dając się powstrzymać jenerałowi, który wyszedł za nią. Nie mówiła nic, straszna była gniewem i niecierpliwością.
Nie doszedłszy do końca wschodów... wołała znowu o konie... Kareta stała u ganku... Nie pożegnawszy nawet wejrzeniem jenerała, rzuciła się w nią... konie ruszyły...
Jeśli się nie zdziwiono, widząc wysuwającą się z balu jenerałową, podziwienie było większe jeszcze, gdy ją zjawiającą się na powrót ujrzano, z zaiskrzonemi oczyma, z włosami pomiętemi, jakby na pół nie przytomną...
Wsunęła się znowu w grupy pierwszego salonu, prześliznęła z instynktem kobiecego bólu, rzucając oczyma na wszystkie strony...
Wśród rozlicznych grup na progu pierwszéj sali stojących... uderzyła ją jedna złożona z dwóch pięknych, młodych, bladych pań, przed któremi stała najzaba-