Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/255

Ta strona została skorygowana.

Oczy staruszka zaiskrzyły się, ale jako galant odparł...
— Piękna Maryo Pawłowno... każdyby ofiarował tyle, aby go w twém sercu zastąpić...
— A! daj mi pokój z komplementami, mnie się serce rozpada! Idź! idź! idź!
Jenerał zrozumiał nareszcie, potarł frasobliwie czoła i czupryny... zawahał się i utonął w tłumie. Jenerałowa siadła, nie spuszczając go z oczów. — Serce jéj biło, nie widziała nic, nic nie słyszała — czekała. W przyległéj sali brzmiał nieznośny kotylion urzędowy... Przezedrzwi widać było suknie białe i kokoszniki przesuwające się poważnie... to znów huzarskie i gwardyjskie mundury... coś nakształt maryonetek... któremi ręka maszynisty potrząsa...
Oczekiwanie wydawało się śmiertelnie długióm... Ile razy mignął ukonstalowany mundur, jenerałowa porywała się z siedzenia, ale farbowana czupryna staruszka, którą poznać było można z daleka, nie pokazywała się na horyzoncie.
Po godzinie prawie tęsknego siedzenia, które na próżno grzeczni chcieli osłodzić znajomi, nie mogąc się od strapionéj słowa dopytać.. zdala ukazał się stary idący zwolna, z miną kwaśną, poważną, zamyśloną, jakby szukał środków ozłocenia gorżkiéj pigułki, którą przynosił. Było to tak widoczném, iż Marya Pawłowna już