Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/259

Ta strona została skorygowana.

Maciéj powlókł się za nią, weszła do gabinetu jenerała, w którym przed godziną siedzieli, i rzuciła się na kanapkę... Wniesiono za nią lampę...
— Będę na niego czekała! zawołała.
Co się działo w duszy istoty nawykłéj do tego, by wszystko szło wedle jéj rozkazów, posłuszném fantazyi — wytłómaczyć trudno... Tajemnicze pieszowyjście jenerała z domu w przededniu wyjazdu, kiedy ona potrzebowała z nim widzieć się, naradzić... bez poprzedniego opowiedzenia, bez jawnéj przyczyny dobijało nieszczęśliwą. Zazdrość, która sercem szarpała nieraz, wciskała się doń, zadając męczarnie niewysłowione... Gniew i złość czerwieniły lice, które po chwili bledło i okrywało się łzami. Najsprzeczniejsze uczucia miotały biedną niewiastą... chciała paść mu do nóg i błagać litości, potém nóż utopić mu w piersiach — Zrywała się, siadała — miotała.
— Tak! — wołała półgłosem — to nie ulega wątpliwości, ten człowiek zdradzał mnie i zdradza... Po cóżby o téj porze, gdy cały świat urzędowy jest albo na balu lub we śnie, wychodzić miał pieszo! pieszo! dokąd? A! to aby się z nią pożegnać... Z nią! Więc jest ta ona, któréj domyślałam się zawsze, którą czułam obok siebie, przy sobie, w jego oczach... na jego ustach... Więc dla mnie to była tylko litość... albo rachuba, albo nie wiem już co... a tam!!
Zmarszczyła brew.