Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/26

Ta strona została skorygowana.

teusz, posunęła się na prawo, ale stary poskoczył i przestraszony niemal zwrócił ją, powtarzając gorączkowo..
— Papiery! tam papiery.. pozamykano.. wszystko pozamykano...
Kobieta milcząc, zwróciła się w lewo, odetchnął lżéj, otwarły się drzwi..
Po wielkim salonie następował salonik mniejszy, męzki.. bardzo ładnie przybrany.. pełen fraszek i przyborów do cygarów i tytuniu. Oko Mateusza pobiegło na ściany.. i spotkało na nich pozasłaniane tylko obrazki, co zdawało się go uspokajać..
Trzeci za tym był pokoik do odpoczynku z kanapką wygodną.. z pustém łóżkiem.. zwierciadłem... i nie pełnemi przyborami do męzkiéj toalety..
Na stole wszakże, w koszyku od niechcenia jakby rzucona.. leżała tu robota kanwowa rozpoczęta, pomięta, spylona.. z kilku kłębuszkami włóczek. Mateusz postrzegł ją pierwéj niż wchodząca pani, pobladł, usiłował zakryć sobą, potém światłem kierował umiejętnie, aby tego przybyła nie zobaczyła.
— Miałam tu zostać, nie prawda? zawołała zrzucając kapelusz pani.
— E! proszę pani.. ja sam nie wiem, czuję tu.. stęchliznę, bo to było zamknięte.. już ja sam nie wiem.. W tym Petersburgu wszędzie śmierdzi. Może na dole byłoby lepiéj.. bo tam się okiennice otwierały..
Mówił to, a głos mu się trząsł dziwnie.