Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/269

Ta strona została skorygowana.

— Potrzebne mi będą, aby kupić sobie taką zemstę, jakiéj pragnę... zawołała i rzuciła je w połę sukni... Okiem potoczyła po mieszkaniu, jakby żegnając je raz ostatni, czekała jeszcze odezwania się słowa, ruchu... czegoś, do czegoby mogła jak do gałęzi nad przepaścią się przyczepić, ale Stanisław stał zimny, zastygły, dumny jakiś — jakby wyczekując tylko jéj wyjścia... nie drgnęły mu usta... nie rzekł słowa...
Zmierzyli się oczyma, ona wzrokiem pełnym gróźb i piorunów, on wejrzeniem niewzruszonéj wytrwałości... Nie widać było po nim gniewu, raczéj litość znowu, która jenerałową oburzała... Rzuciła się ku drzwiom i wyszła zatrzaskując je za sobą...
Słychać było, jak zchodziła ze wschodów, jak wołała o konie... Powóz był odszedł, ludzie nie spodziewali się aby ich rychło potrzebowano. Długą chwilę stała na mrozie czekając...
Przez cały ten czas Stanisław jak wryty pozostał w miejscu, w którém go porzuciła — zdawał się czekać — naostatek kareta zaszła i potoczyła się ulicą... odetchnął... W téjże chwili postąpił ku drzwiom i zaryglował je... Pomimo spokoju, który starał się powierzchownie zachować... znać było, iż tę chwilę życia zrozumiał jako stanowczą i nieodwołalną...
Podszedł zamyślony do biurka... otworzył je... szukał długo jakiéjś kryjówki w niém, dobył plik papierów zmiętych, czarnych... najrozmaitszych formatów