Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/27

Ta strona została skorygowana.

— A! nie męcz mnie, nie wybieraj.. tu, gdziekolwiek, odpowiedziała przybyła.. bylebym przenocowała, jutro rano musisz mi do dnia dostać koni na tę.. daczę..
Mateusz nader skutecznym manewrem stanąwszy tyłem do stołu, ręką sięgnął po koszyk z robotą kanwową i pochwycił go. Ale przy najlepszéj chęci ukrycia tego, znać niepotrzebnego sprzętu, zdradził go obrachunek, kosz się wysunął z rąk, potoczył na ziemię i padł u nóg pani, która wlepiła weń oczy zdumione..
Już nie było innego sposobu jak śmiać się z przygody, co téż podnosząc kosz uczynił Mateusz..
— Co to jest? spytała zbladła kobieta..
— To.. to jest.. ten.. tego, te.. to nie, proszę jaśnie pani, tak sobie.. Jakiż zakład na dworze cesarskim.. czyli téż fant albo zabawa.. inaczéj tłómacząc zakład.. Tyle mi wiadomo, iż panu jenerałowi przysłali to ze dworu.. i było strasznie wiele śmiechu.. bo on tu, proszę jaśnie pani w okrutnych łaskach u wszystkich!..
— Nawet teraz?
— Ale zawsze!
Nogą Mateusz zapychał koszyk pod stół. Twarz mu się na przemiany rumieniła i bladła.. wargi drzały...
Kobieta zdumiona tą grą fizynomii, surowa, jakby przelękła, nie mówiąc słowa, przypatrywała mu się.