Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/28

Ta strona została skorygowana.

— No, to jeźli jaśnie pani się tu podoba.. to ja świecę zapalę.. pościel przysposobię.. samowar pożyczywszy nastawię.. ale co jeść.. to dalibóg..
— Mam tam coś z drogi w woreczku — odezwała się cicho, rzucając na kanapę kobieta — nie kłopocz się tém.. Napiję się herbaty.. a choćby i nie...
Widząc ją posmutniałą, Mateusz począł po nogach całować... świecę jaką miał ustawił.. koszyk gdzieś zapchnął, a sam zszedł przygotowywać przyjęcie.
Ze spuszczoną głową, z oczyma wlepionemi w ziemię, jakby się ich podnieść lękała, przybyła pani siedziała na kanapie czy zmęczona podróżą, czy zdrętwiała.. czy senna... niekiedy z piersi jéj wyrwało się ciche westchnienie, ocierała chusteczką czy łzę z oczów czy pył z twarzy...? nie wiemy.
W domu tym czasem na głos starego Mateusza zdawali się budzić zaklęci we śnie mieszkańce... Znalazła się stara baba otyła, koczkodan straszny, któremu on wstępu na górę zabronił, dwóch chłopców i lokaj nieco napiły. Ostatniemu nakazano przywdziać liberyą, czego mrucząc dopełnił z bierném posłuszeństwem. Stary tymczasem krzątał się... ale, dziwna rzecz, zamiast odmykać, wiele drzwi zaryglowywał, służącemu na ucho dał instrukcyą, popierając ją plastycznym znakiem złożonéj pięści, co dla Moskala było doskonale zrozumiałém...
W pół godziny i on sam ubrany, schowawszy szlafmycę, i lokaj i chłopiec wnieśli samowar, sucharki, kon-