Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/303

Ta strona została skorygowana.

Już był ubrany, gdy kaszel utrapiony z nową gwałtownością go pochwycił, krew rzuciła się z ust, musiał usiąść i spocząć...
— A! to ten Petersburg nieszczęsny i jego klimat szatański tak mi przyspieszył niepotrzebnie rozwiązanie dramatu... I to w chwili! w chwili, gdy właśnie nasz wiekowy dramat narodowy ma się tryumfem i apoteozą rozwiązać!!
Ale co pomoże chcieć koniecznie doczekać końca? Moje oczy zobaczą to ztamtąd... z wyżyn jasnych, do których dusza uleci!!
Podniósł ręce do góry.
— I ztamtąd jéj... jéj pobłogosławię!! téj, którąm kochał, która mnie nie kochała, i która nigdy nawet wiedzieć nie będzie, że skonam z jéj obrazem na oczach... Nie! powiem jéj to choć z mogiły!
Uśmiechnął się gorżko.
— Życie było niesmaczne... po co go żałować, kiedy się jeszcze okupuje nicość jego ofiarą ostatka...
Do roboty! na nogi!
Porwał się... uczuł się nieco lepiéj i chwiejąc miał wyjść, gdy chłopczyk z hotelu przyniósł mu kartkę i podał milczący...
Na kartce stały po polsku tylko te słowa:
„W kawiarni des mille Colonnes... o godzinie dziesiątéj.

Mane. Tekel. Phares.“