Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/304

Ta strona została skorygowana.

— A! więc nie napróżno przybyłem!! zawołał z radością — są i już o mnie wiedzą — to dobrze!!
Spojrzał na zegarek, była szósta,
— Mam czas odpocząć... i zjeść...
Powolnym krokiem zszedł na dół...
W ogromnéj sali hotelu goście zabierali miejsca przy stole, który dla nich nie starczył... Albin wsunął się, rozglądając po twarzach, najkosmopolityczniejsze noszących znamiona pochodzenia. Począwszy od Mulata, do białego Moskala o wybladłych oczach bez barwy, wszystkiego było podostatkiem, Amerykanów zbudowanych od siekiery, barczystych, długotwarzych, ogorzałych, Anglików z przeciągłemi fizyonomiami i kobylemi zębami, Francuzów małych i zwinnych, Niemców niepozornych i pozaokrąglanych nieforemnie jak chore kartofle, Polaków arystokratycznie wyżytego oblicza, Moskali wysłużonych do kości i z nowego pokolenia, w którém tatarszczyzna dzika ledwie miała czas się do człowieka uczynić podobną itd. itd.
Nie mniejsza rozmaitość była w twarzach kobiecych, różowych, czerwonych, białych od ryżowéj mąki, malowanych misternie bistrem, indigo, vermilionem... Rzadko która z nich przyszła jak ją Bóg stworzył, nie spróbowawszy trochę natury poprawić i skłamać... ledwie niedorosłe pensyonerki śmiały się produkować au nature! a i te nie jedna mama niewinnym wytarła pudrem.. pod pozorem, że to twarz ma chłodzić...