Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/309

Ta strona została skorygowana.

pojmował ludzi, co, będąc już na miejscu, godziny drogie tracili na bezużyteczném wyczekiwaniu.
W kawiarni ludu było mnóstwo, domina stukały, chłopcy z grokiem, piwem i czarną kawą latali, stoliczki wszystkie były zajęte... W drugim końcu długiéj sali tysiąca kolumn kłamanych... bo ich większą część zwierciadła biorą na swój rachunek... postrzegł Albin kapelusze żałobne, po których się poznać mieli.
Przy stoliku stało dwóch ludzi...
Albin zbliżał się ku nim i drugi raz tego dnia — cofnął się już nie zdziwiony ale przerażony widocznie. — Jednym z tych dwóch w kapeluszu z żałobą był mężczyzna starszy, męzkiéj żołnierskiéj postawy, blady, twarzy pięknéj, energicznéj, stoicko-zimnéj, którego rysy... przypominały Albinowi tak bardzo i przybraną matkę pułkownikową i widzianego na kolei stryjecznego brata jenerała Stanisława, iż z razu... nie wiedział co myśleć... Zawahał się nawet, czy ma ku nim przystąpić. Zdawało mu się rzeczą niepodobną, aby to on był... ale im dłużéj się w niego wpatrywał, tém pewniejszym się stawał swego... Jenerał tylko był przebrany po cywilnemu i kapeluszem nieco twarz starał się osłaniać...
Albin miał go dotąd za tak przywiązanego do Moskwy człowieka, tak był przekonanym, iż do niczego należeć nie może... że w téj chwili doznał zarazem upokorzenia, zdumienia, wstydu a nawet niedowiarstwa.