Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/325

Ta strona została skorygowana.

Ale ilekroć w obec niéj i nich nawet przypomniał sobie carstwo, i dla nich litości nie miał.
Znużonemu tém posągowém życiem przychodziły chwile czułości... i chwile szału... płakał i zabijał... gdy się zapomniał, ale czuć w nim było jeszcze człowieka, co sobie serce sam wyrwał... Miał siebie tak samo za uosobienie prawa, jak za jakiegoś Wisznu porządku, prawo wszakże i ideę jego szanował... miał jego pojęcie... czego dziś nie znajdziesz...
Cały żywot tego człowieka był nieustanną gorączką panowania... w najmniejszéj czynności ten pazur lwiéj potęgi carskiéj musiał się dać uczuć. Gdy kreślił drogę żelazną... po Dżengishańsku rzucił ją wprost od stolicy do stolicy... Czém dlań była natura? niewolnicą posłuszną.
Nic go tak nie burzyło jak opór jego władzy, jak cień nieposłuszeństwa, jak możliwość niezależności... Gdzie nie mógł użyć kija jak z Puszkinem, zniżał się do dobroci... ale nie dozwolił, by coś po za sferą jego panowania nie ujęte pozostało...
Miał namiętność przerażania sobą... wzrokiem zabijać chciał i byłby pewnie najszczęśliwszym, gdyby kto od jego wejrzenia padł trupem... Nic go tak nie zobowięzywało jak okazany przed nim przestrach i trwoga. Ilekroć spotkał wzrok człowieka, opierającego mu się, zgnieść go musiał, aby dowieść swéj siły. Zdawało mu się, że nie tylko ludzie, ale natura... winna mu