Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/348

Ta strona została skorygowana.

— Słuchajże no, rzekł — kładąc rękę na dłoni Albina — a nie mógłbym ja gdzie tego łajdaka zobaczyć?...
— Na co?
— Nic, nic, tak sobie jedynie jako artysta, ciekawym fizyognomii psiéj wiary... odrysowałbym go może. Uważasz, zaprowadź go po południu do której kawiarni do Szwajcarów, ja tam będę absynt pił. Nic, nic, tylko go zobaczyć chcę...
Uśmiechnął się dziwnie... Albin patrzał, jakby chciał myśl odgadnąć, ale kapitan już wrócił do pierwszego opowiadania i zdawał się nie zważać...
— Widzisz, panie, dziedzica trzech pięknych wiosek, ze starożytnego domu Korwinów, tułacza... biedaka... ale trwającego w protestacyi do końca... usqe ad finem i mającego nadzieję w Bogu, że jeszcze zobaczy ziemię ojczystą i na niéj kości położy. Ale kto wówczas zaśpiewa Tadeusza, to pan brat, gdy mu powiem od progu kłaniając się nisko — Czołem... bądź oddaj zagrabiony Czamirów, Budki i Wyrwanowo!! Będzie śmiechu. Po chwilce spoczynku... wziął za rękę Albina.
— Ku wieczorowi u Szwajcarów... staw się z nim, i nie pytaj nic... ale zrób jak mówię.
Po krótkich jeszcze kilku słowach, nic tu nieuzyskawszy, Albin wyjść musiał, powoli spuścił się z tych wschodów niemiłosiernie długich... Było już szczęściem