Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/352

Ta strona została skorygowana.

oczekiwaniu poszedł klnąc do teatru... w teatrze pono zrobił jakąś miłą nader znajomość, z którą jadł wieczerzę i pił szampana... Zabawiło go to dosyć długo znowu, tak że dobrze z północy usnął i nie miał wielkiéj ochoty wstawać rano. Albin zastał go ziewającego przeraźliwie, w złym humorze, ale dopominającego się sprawozdania szczegółowego...
— No, cóż tu robisz? gdzie latasz? kogoś widział? spytał mierząc go oczyma przenikliwemi... jesteś chory? może jakie ekscesa popełniasz? hę? ta Bruksella, to Sodoma i Gomorha? Ale słuchaj, mnie to nic, jeszcze Moskala djabli nie wezmą, a ty krwią plujesz, najmniejsze nadużycie... możesz... możesz — gegnąć...
(Użył odpowiedniego wyrazu w innym języku.) Albin smutnie się uśmiechnął.
— Bądź pan spokojnym, rzekł... wiem, że teraz życie moje nie do mnie, do ojczyzny należy — nie popełnię ekscessu... Alem smutny, znękany, przybity, bo nikogo nie znajduję na miejscu i w terminie wyznaczonym... Nieposłuszeństwo, anarchia, rozprzężenie.
— Nu! nu! zaśmiał się Arsen, toż to wasze polskie cnoty? hę? u was respublica tém stała i... wywaliła się w końcu... Nie mieliście jeszcze czasu oduczyć się samowoli... Zawsze liberum veto!
Albin nie bronił i nie chciał przeczyć, kosztowało go kłamstwo, ale musiał kłamać i ciągnął daléj.
— Ponieważ tu idzie o porozumienie się najwyższéj