Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/359

Ta strona została skorygowana.

wyczytywania, szybko, ciągnąc za sobą Albina, uchodzić zaczął...
Wśród natłoku nie łatwo się było przecisnąć. Moskal wszakże, gnany strachem, nie mogąc sobie zdać sprawy z tego, co się działo... uchodził tak zręcznie, iż nim się kapitan stary ocknął, był już u drzwi. Albin nie mógł go opuścić... Wyszli w ulicę... tu dopiero wściekłość porwała prawdziwa... Moskala... mówić nie mógł, sapał tylko i mruczał jak niedźwiedź... biegnąc nazad do hotelu. Towarzysz ledwie mógł go dogonić... nie zaczepiając ni słowem.
Położenie Albina było przykre nad wyraz... Moskal, choć nie miał najmniejszéj przyczyny podejrzywania go, w rozbudzonéj nienawiści dla Polaków i jego wcielił — nie odzywał się, pogardliwie unikając i burząc się w sobie samym. Opuścić go w takiéj chwili nie było podobna, szli więc razem... — To waryat... pijak jakiś... zbójca! zawołał wreście Arsen, gdy się już do hotelu zbliżali — ja dam znać policyi — to nie może mu ujść bezkarnie...
— Ale się wszystko kończy na chwilowéj téj nieprzyjemności, odezwał się głosem osłabłym Albin — nie warto z tego robić historyi.
Moskal spojrzał nań, jakkolwiek zajęty w téj chwili sobą, nie mógł się wstrzymać od wykrzyku, wywołanego twarzą Albina straszliwie zmienioną. Albin słaniał się idąc, zmęczenie, gorączka, bezsenność, wzruszenie zre-