Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/371

Ta strona została skorygowana.

gdy wprzód nie widziało twarzy... Jenerał stał ponury, przybity... a zewsząd skierowane nań ciekawe wejrzenia wcale go obchodzić się nie zdawały. Niekiedy pod grubym płaszczem jego czuć było jakby jakieś konwulsyjne drgnienie, piekła go ta odzież znienawidzona... Z drugiéj strony, w bocznéj nawie skrytych było w tłumie parę osób... na które szczęściem nikt uwagi nie zwracał. Jedna z nich — mężczyzna krył twarz w kołnierzu futrzanym, podniesionym od płaszcza... gładko tylko i starannie wyczesane włosy widać było po nad nim a roztworzoną szparą parę oczów dzikich i niespokojnych... Opodal nieco kryła się wysoka postać niewieścia tak zakwefiona starannie, iż się jéj rysów domyśleć nawet nie było można. Ruchy i kształty zdawały się znamionować osobę w pełni lat i siły... Była sama, ubrana czarno jak wszyscy... wsunęła się ukradkiem ale z pewną powagą nakazującą, tak że nie proszeni jéj miejsce robili...
Rzuciła ledwie okiem na trumnę... obojętnie, modlić się nie myślała wcale, szukała kogoś oczyma po kościele. Wzrok wkrótce padł na stojącego jenerała, wpił się w niego, zatrzymała się chwilę, jakby chciała odetchnąć, potém zręcznie i silno poczęła ustępować z nawy téj, widocznie pragnąc dostać się do przeciwnéj. Z oczów ani na chwilę nie spuściła tego, za kim goniła...
Szła tak gwałtownie rozpierając ściśnięty tłum, iż