Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/374

Ta strona została skorygowana.

w téj ruinie mogły się domyślić niedawno pięknéj jeszcze kobiety. W krótkim przeciągu czasu boleść, choroba, niepokój zmieniły ją do niepoznania. Zdawała się odsłonionemi na chwilę rysy mówić mu — Patrz na dzieło twoje... ale pałające wejrzenie zarazem obiecywało zemstę. Jenerał mimowoli drgnął cały, poczuła to matka, spojrzała na niego i przeraziła się bladością.
— Co ci jest? zawołała.
— A! nic! nic! szybko odpowiedział Stanisław — jedźmy, obawiałem się z powodu tego ścisku dla mamy i panny Michaliny... konie już blisko ganku... siadajmy...
Zeszli pospiesznie, tłum się rozchodzić zaczął na wszystkie strony, niebo przed chwilą szare, błyszczało błękitami, w ulicy pełniéj było niż przedtém... Arsen Prokopowicz, przyparty do muru, stał aż póki powóz jenerała nie odjechał... potém powoli poszedł, podniósłszy znowu kołnierz od płaszcza. Mylił się, jeśli sądził, że on go mógł zamaskować, najmniéj wprawne oko poznałoby w nim zdala petersburgskiego eleganta, po tém czémś nie wyrażoném, specyficznie moskiewskiém, czego nawet Polak długo żyjący między nimi nie zrzuca z siebie łatwo...
Kroczył ulicą, rozmyślając powoli...
— Gdyby to być mogło, przysiągłbym, że to nie kto inny był, tylko ona... Ale jéj przecie z Petersburga