Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/40

Ta strona została skorygowana.

być ukryte przed oczyma ludzi. Jenerał nie był może jeszcze nieodwołalnie związanym? Tak myślała matka, a Mateusz mówił daléj przerywanym głosem:
— Jenerał... nasz panicz... a, miły Boże, w gruncie to pewnie syn najpoczciwszy naszego pułkownika... i nic się w nim nie zmieniło na duszy, ale kogo oni tu w błoto nie wciągną... Chodzili koło niego, tańcowali, aż go usidlili. I co? i kto? z pozwoleniem jaśnie pani, stara baba... A jak tam do tego przyszło, czy ona mu czary zadała, czy napój jaki... czy już takie było zrządzenie Boże, ja, jak panicza kocham, klnę się mojéj dobrodziejce, że nie rozumiem nic... a nic. Przecież pani go znała jaki był całe życie skromny a z kobietami, że przystąpić i zagadać się obawiał... to chyba urok jakiś.
Matka płakała.
— I wszyscy o tém w całém mieście wiedzą! przecież się taki skandal utaić nie mógł! gadają! plotą... i on! on spadł tak nizko.
— A! proszę jaśnie pani, mruknął z cicha Mateusz, o to nie ma się co troszczyć, u nich to chleb powszedni... a prędzéjby mu za złe mieli, żeby był czysty i nieposzlakowany... Tu każdy ma coś na sumieniu, ino tak się układają sobie jakby nikt nic nie widział, nie wiedział i nie rozumiał...
Znać było po biednéj matce, że choć ją niepokój i ciekawość dręczyła, nie śmiała szczerze, otwarcie wypo-