Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/42

Ta strona została skorygowana.

lepiéj... Mojéj świętéj dobrodziejce nie godzi się ocierać myślą nawet o te szkarady tutejsze... pani nie wie nic — nic!
Jenerał jutro przyjedzie rano — ja teraz muszę się przyznać, że po niego posłałem. Ta nieszczęsna Marya Pawłówna jest u niego na daczy... jakże ja mógłem dozwolić, abyś pani tam jechała! Dałem mu znać, niech sobie z nią robi co chce... ale pani się z nią spotkać nie godzi...
— Dziękuję ci, stary, poczciwy mój przyjacielu — tak — rzekła — ja muszę połknąć łzy, kłamać twarzą, nie pokazywać po sobie nic... a z tą kobietą... będzie co Bóg da.
Nie — zawołała po chwili. Staś mógł na chwilę a błądzić, mógł się dać uwieść urokowi jakiemuś — ale upaść do ostatka... Zaprzeć się Boga, rodziny, wiary, kraju nie może... nie... nie zabije mnie! a toby mnie zabiło!! Jest w tém i wina losu i wina moja. Dla czegom go tak zostawiła tu samego, wystawionego na wszelkie pokusy... bez rady macierzyńskiéj — bez słowa... otuchy, sierotę.
Mateusz stał milczący.
— Moja najdroższa pani, zaklinam panią, proszę, niech się pani uspokoi... niech się pomodli i uśnie. — Jenerał będzie jutro rano... Pani z nami zabawi, przez te dni, ta Moskiewka musi stać na uboczu... może się to rozerwie. Jakoś to będzie — Bóg najłaskawszy da.