Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/426

Ta strona została skorygowana.

Matka zarzucała go pytaniami, odpowiadał na nie lakonicznie...
— Cóż się dzieje w mieście?
— Nic nie wiem... nic nie rozumiem...
Misia dodała...
— Sceny okropne, wrzenie straszliwe... młodzież już poszła, już idzie.
Jenerał spojrzał na nią.
— Czemu jéj nie powstrzymacie? spytał.
— A któżby to dziś potrafił? zawołała Misia.
— Tak — chyba cud! westchnął Stanisław.
— Nie mieliście wieści z prowincyi?...
— Cóż ja wiem? począł spuszczając wzrok; słyszę, nie chcę wierzyć...
— Ależ przecie nie może przyjść do nierozważnego wybuchu z gołemi rękami, przerwała pułkownikowa — wszyscy wiemy, że broni nie ma...
— Pójdą z kijmi, rzekł jenerał, jest fatalizm a raczéj... jest nikczemna rachuba, na którą my poczciwi i łatwowierni zawsze brać się dajemy...
Lice mu się zarumieniło, wstał, oczy miał pałające...
— Ale jeśli to nieuchronném, jeśli to walka o śmierć i życie...
Mówiąc to spojrzał na Michalinę i zamilkł nagle... Misia się obraziła.