Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/427

Ta strona została skorygowana.

— Ale dokończże jenerale, coś chciał mówić, przecie ja szpiegiem nie jestem.
On już ostygł i oprzytomniał — postrzegł się, że wybuchnął niepotrzebnie i rzekł głosem błagającym litości.
— A! pani! czyż się to godzi, byś, widząc, co się ze mną dzieje, tyś jeszcze dodawała mi bolu... Mam go dosyć!? Sam nie wiem, co on mówi przezemnie.
— Nie wiem i ja — zaczęła żywo Misia... ani o uczuciu pańskiém, ani o cierpieniu, bo pan ze mną (poprawiła się) z nami tak zwykle jesteś zamkniętym...
— Przebacz pani, przerwał jenerał — ale są widoki straszne, na które waszych oczów naprowadzać się nie godzi... Nie żądaj do zakrwawionéj zajrzeć duszy...
— Czyżbyśmy jéj ulżeć co nie mogli?
— Nie ma siły na ziemi, coby ten ból ukoiła, rzekł jenerał — gdyby on płynął ze źródła innego... może... ale gdy wieszczym wzrokiem widzi ktoś przyszłość — nie swoję — milionów ludzi... może skonać w męczarni czując się bezsilnym...
— Mój Stasiu! uspokójże się... zawołała matka, ty wszystko widzisz zbyt czarno...
— Daj Boże! wstrzymując się rzekł jenerał — ale widzenia takiego nikt panem nie jest — ono przychodzi z góry...