Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/433

Ta strona została skorygowana.

— Ale tu się krew lać nie może, nie powinna! krzyknął jenerał — potrzeba powstrzymać, trzeba hamować.
Władek spojrzał niedowierzająco.
— Zapóźno! mruknął po cichu, zapóźno, już o tém nie mówmy. Jenerał załamał ręce.
— Cóż poczniesz? spytał ojciec — co my z tobą zrobimy? o mój Boże!
— Tatku kochany, rzekł wesoło Władek — naprzód dacie mi się wyspać i zjeść i wypocząć — potém wezmę ojca dubeltówkę i ładownicę z 1830 roku, pałasz i pistolety i żadna siła ludzka powstrzymać mnie nie jest w stanie. Nasi w lesie i ja tam muszę być i będę...
Nikt już nie śmiał nic mówić, jeden jenerał miał odwagę zawołać:
— Panie Władysławie, gdybyś mi to był wcześniéj powiedział, kto wie, byłbym może łzom rodziny potrafił się oprzeć, byłbym cię zostawił w ratuszu, dozwolił, ażeby cię nawet wywieźli do Permu lub Wiatki, tamby ci było lepiéj i bezpieczniéj. Minęłaby burza, powróciłbyś cały...
— Ale panie Stanisławie, rzekł Władek z udaną wesołością, ja się spodziewam cały także powrócić z lasu... i jeszcze nabić... trochę Moskali...
— Że nie ich pragnę ocalić, wyrwało się jenerałowi, możesz być pewnym.