Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/444

Ta strona została skorygowana.

Lud coraz gęstszą kupą leciał za nią, niektórzy zabiegali naprzód, chcąc zaprzeć drogę... inni z boku się okazywali prawie ocierając o nią... Nieopisana trwoga ogarnęła ją... leciała coraz żywiéj, nie wiedząc już dokąd. Szczęściem instynkt nie pamięć prowadził ją ku hotelowi... do którego wpadła oszalała, nieprzytomna i na krześle w pierwszéj izdebce szwajcara padła bez zmysłów... tłum wrzeszcząc głosy zwierzęcemi, śmiechami, ryczeniem, długo jeszcze pozostał u wrót hotelu, aż nadbiegła policya i żandarmi zbiegowisko rozegnali... kilka szyb stłuczono...
Posłano natychmiast po lekarza... ale Marya Pawłowna, przyszedłszy nieco do siebie, odmówiła pomocy doktóra i zamknęła się na górze.
Tam rozpłakała się jak dziecko...
Jeszcze drzwi za nią nie były się zamknęły, gdy Arsen Prokopowicz się zjawił. Zkąd? jak? nikt nie wiedział. Jakim sposobem on ośmielił się wyjść w ulicę w taką porę?... trudno było zrozumieć.
— A! Maryo Pawłowno, zawołał biegnąc ku niéj... otóż nieszczęście, ktoregom się lękał... o mój Boże! nie minęło wasi A nie przestrzegałżem? Ja znam tego podłego człowieka... Dokuczyliście mu, chce się was pozbyć i z jego to rozkazu niezawodnie ten tłum na was napadł.
Jenerałowéj dotąd nic podobnego na myśl nawet