Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/480

Ta strona została skorygowana.

steście zbójcy okrutni... Ażeby nie zadać kłamu nauce waszéj, wolicie zabić człowieka...
Czemuście nie próbowali wszystkiego? Jak ten człowiek w sile wieku i zdrowia mógł tak paść bez walki z życiem... piorunem rażony... Nie! nie! wyście go dobili!! Was wszystkich pod sąd!! I zaczęła płakać...
Czarni ludzie stali dokoła, czekając rychłoli będą mogli zabrać trumnę... jenerałowa nie puszczała ich, doktor stał zmięszany... Maciéj poszedł do Arsena Prokopowicza...
— Pan zna dobrze panią jenerałową, odezwał się cicho... to jest rzecz niebezpieczna... niech pan pójdzie, zrefiektuje ją, odciągnie... nieboszczyka trzeba wynosić...
— Ale pocóż ja tam pójdę w to powietrze? rzekł Moskal dość zmięszany.
— Przecież trzeba, żeby jéj kto podał rękę i zmusił... jużcić ja nie mogę!!
Arsen Prokopowicz, acz z obawą wielką, widząc na siebie zwrócone powołujące go téż oczy doktora... przemógł się i zbliżył... Oba z lekarzem ujęli płaczącą, nieprzytomną, i niemal siłą pociągnęli ją do powozu, który stał za czarnym karawanem.
W téjże chwili pogrzebowi słudzy pochwycili na barki trumnę, skarżąc się na jéj ciężar niezwyczajny i poczęli ją znosić po wschodach... Gdy już była na dole prawie,