Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/500

Ta strona została skorygowana.

żywiołów składało... nie miało téj fizyognomii mozajkowéj... jaka się tu przedstawiała. Wszystkie stany, wieki, powołania, najrozmaitsze uzbrojenia, najfantastyczniejsze stroje zbierały się w tę całość z trudnością dającą się zjednoczyć. Największém zadaniem było utrzymać karność między ludźmi, co szli z dobréj woli, z serca, ale o niéj żadnego wyobrażenia nie mieli, i walcząc za swobodę, sądzili, że naprzód zupełnie swobodnymi być powinni. Kilku starszych żołnierzy z r. 1831 z rozpaczy rwali sobie resztki siwych włosów na głowie...
W izbie karczemnéj wczesny bardzo zmrok się rozpościerał... ogień kominowy go nie mógł rozpędzić, a świeczek łojowych para... jak iskierki pół zgasłe w mroku dymem powiększonym błyskały...
Naczelnik oddziału wąsaty, barczysty, silny mężczyzna, chodził po izbie milczący. Obok niego kręcił się maleńki, ospowaty człeczek, blady, wymokły, młody a już bez zębów... którego oczy, niebieskie niegdyś, zdawały się wypalone... tak wszelki ogień straciły i zapadły.
Pierwszy z nich odziany był po myśliwsku, szarfa go tylko odznaczała, drugi znać zawczasu i najpierwéj myślał o umundurowaniu, które miało go uczynić do rycerza podobnym a w istocie doskonale tylko śmiesznym robiło... Granatowa taratatka naszywana srebrnemi sznurami i okryta akcelbantami, czapka z piórem, bóty do kolan wyszywane misternie, pas srebrny... szarfa wspaniała... wskazywały w nim także co najmniéj