Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/504

Ta strona została skorygowana.

— To żaden dowód! szepnął adjutant.
Gdy się ta rozmowa przykra toczyła, na boku z kilku stojących towarzyszów jeden szczególniéj z twarzą ogorzałą i czerwoną nadzwyczaj pilnie przypatrywał się przybyłemu, podchodził z różnych stron i dawał oznaki jakiegoś niezrozumiałego wrażenia... W ostatku przybliżył się żywo ku niemu i krzyknął...
— Ale ja znam tego pana! oho! to moskiewski szpieg! Zdrastwujtie Stanisław Karłowicz?
Okrzykiem rozległa się izba karczemna... jenerał (on to był bowiem, jak widzimy) zbladł strasznie... żołnierz parł się ku niemu...
— A tak! tak! wołał... Ten pan był jenerałem, służył całe życie carowi wiernie, znali go z gorliwości, znaliśmy my go z tego, że nic u niego wyjednać nigdy nie było podobna. Nie spodziewał się ptaszek wpaść w sidła i być poznanym. To szpieg! to szpieg... bez sądu na gałąź!!
Z otaczających większa część powtórzyła ten okrzyk i zaczęto się tłumnie cisnąć... Zewnątrz na hałas przezedrzwi otwarte coraz przybywali nowi. Blady jak mur, drżący jenerał stał gardząc tłómaczeniem, nie chcąc odpowiadać nawet. Żołnierz coraz zuchwaléj nań nacierał, z zimną krwią naówczas sięgnął do kieszeni i łatwo się było domyśleć, że myślał o obronie, chwytając przygotowany rewolwer...
Cofnięto się nieco.