Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/510

Ta strona została skorygowana.

święci... Myślę sobie, wezmą mnie, uczepią się do jenerałowéj, będą gonili, ścigali, nuż juchy złapią. Więc ja co? Oto wymyśliłem chorobę... doktor mi pomógł i do wieczora z choleryśmy umorzyli pana jenerała. A że cholery się boją, zaraz téż trumna pojechała na cmentarz Powązkowski...
Jenerał słupiał słuchając... Władysław wstał, przysunął się, oba milcząc, czekali dalszego tłómaczenia... Maciéj splunął, obejrzał się, rad z wrażenia, jakie uczynił i począł daléj.
— Powiadam panu jenerałowi, żeby nie jedna okoliczność, poszłoby wszystko jak z płatka. Nie ma co mówić, doktor, którego mi dała panna Michalina, rozumny człowiek, wiele mi dopomógł, cały dzień latali z lekarstwami... Rozumie się, że pułkownikowa o niczém nie wiedziała...
Tu spojrzał na Władysia Maciéj i odchrząknął, spojrzał na jenerała i, dając mu do zrozumienia siwemi brwiami podniesionemi znacząco, iż coś ominąć musi — dokończył...
— Dosyć, że wieczorem trumnę, do któréj ja z doktorem nakładliśmy kamieni, szczelno poobwijanych w bieliznę...
— Ale zkądże kamienie?
— Nanosiłem ich ukradkiem z dziedzińca, rzekł Maciéj, trumnęśmy z doktorem sami zamknęli i — pojechała... Ludzie tylko się skarżyli, że była bardzo