Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/511

Ta strona została skorygowana.

ciężka, bom jakoś przesadził, trudno się było człowiekowi w tym pospiechu rozkalkulować.
— Trzeba przyznać, zawołał jenerał, że miałeś przytomność nadzwyczajną.
— E! ja panie to nie — ale doktor, doktor, był człowiek rozumny i poczciwy, że drugiego takiego pod słońcem nie znaleść...
— A jakże z pogrzebem?
— Kiedy pan niby umarł z cholery! bodajbyś żył sto lat! dodał Maciéj wzdychając...
Władek i jenerał spojrzeli po sobie, przygoda była tak dziwna, że, gdyby jéj poczciwy Maciéj nie opowiadał, trudnoby jéj uwierzyć... Stary aż znowu płakał z radości.
— Potém, panie, nie było już co czekać, A nużby co zwietrzyli! Com miał stare kości walać po cytadelach i Sybirach, lepiéj że ze swoimi dobić się do końca.. A Bogu niech będą dzięki, żeśmy razem, bo to On mnie natchnął do tego oddziału, choć prawdę rzekłszy, ni z pierza ni z mięsa.
Władek się uśmiechnął. — Dla czego tak źle sądzisz o nim?
— A no, bo mam oczy, rzekł Maciéj. — Ludzie dobrzy, ale niesforni, a dowódzca myśli, że byle się rąbał, to już rzecz skończona... Adjutant téż, proszę panów, furfant, strasznie dużo miele, a zdaje się, że młyn to, do którego zboża nie dowieźli...