Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/522

Ta strona została skorygowana.

cichą dolinę, mogło nie dojrzeć strasznego obrazu, nad którym natura wiecznie młoda i wesoła wiecznie na przekór śpiewała pieśń swéj młodości...
W środku téj doliny tak zielonéj, ku brzegowi zarośli, trawy były podeptane, stratowane... gałęzie połamane... zdala już jakieś sterczące białe plamy widać było na trawie ciemnéj... a zbliżywszy się, dostrzedz było można leżące bez pogrzebu trupy w najdziwniejszych postawach... Nie zgon im je nadał, ale ręka tych ludzi, co się zowią braćmi a często od dzikich zwierząt są srożsi... Wszystkie te ciała były obnażone, odarte... a szmaty podartych koszul ledwie gdzie niegdzie je okrywały...
Z głębi lasów już instynktem ciągniona para wilków z iskrzącemi oczyma rozglądała się, czy bezpiecznie do uczty przystąpić może. W powietrzu krążyły, nie śmiejąc spaść jeszcze na ziemię, wrony i kruki. Niekiedy zakrakał ptak złowrogi, zniżył się i wystraszony w górę podnosił i złakomiony powracał...
Było to coś, co wilki i ptastwo odstraszało... niedaleko od pobojowiska, zapalone snać przez zwyciężców, dogorywały na wybrzeżu doliny dwa ogniska dymiące... Przybity wilgocią wieczora dym ich wlókł się pasem szarym wzdłuż lasu i doliny i ciągnął gdzieś na pola... Trochę daléj majaczała w mroku niby chata leśniczego, a raczéj sterczące, ogorzałe jéj ściany z obalonym da-