Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/528

Ta strona została skorygowana.

— Kogoście uratowali...?
Stary nic z razu nie odpowiedział, a potém... — Dobry Polak... mężny żołnierz, człowiek poczciwy...
— Ale kto on? domagał się mężczyzna... czy nie Zbyski...
— A! on! on! któż was przysłał?
— Nie ma się co pytać, jechaliśmy po ciało... wielka to łaska Boża, jeśli żyje.
Maciéj westchnął. We trzech poczęli nieść Stanisława ku wozowi... i złożyli go na sianie w pośrodku. Stary siadł, aby trzymać na kolanach nieco podniesioną głowę... Na rozmowę nie było czasu... wóz się potoczył ostrożnie, ale nie tą już drogą, którą przybył, tylko wąziuchną ścieżką wyboistą, środkiem pól prowadzącą do lasu.
Już dniało, gdy się dowlekli do chaty, w pośrodku boru stojącéj... Przed nią kilku ludzi siedziało na pniu i przyzbie, pokrwawieni i poobwijani chustami...
Pomiędzy nimi był ranny także Władysław, który poskoczył do wozu, wołając z wnętrza chaty doktora. Jakież było zadziwienie Macieja, gdy podniósłszy oczy, poznał w nim tego samego Frycza, z którym był jenerała pogrzebał. Zrobiło to na nim wrażenie przykre... Lekarz przypadł opatrzeć, nic nie rzekł i kazał wnieść do izby Zbyskiego. Słabe oznaki życia trwały jeszcze...
Tu dopiero, rozdarłszy i porozcinawszy odzież, przekonano się, że kulą był trafiony w nogę a kilka razy