Strona:PL JI Kraszewski Zagadki.djvu/536

Ta strona została skorygowana.

nie broniąc się śmierci, prawie rad, że go uwolniła od życia, które było ciężarem...
W chacie leśnika nie można było dowiedzieć się od niego, co z sobą chciał uczynić, z największą obojętnością dawał się leczyć i zdawał nie mieć żadnéj jasnéj myśli na przyszłość. Gdy go wzięto, dał się ująć bez obrony, bez trwogi, bez przerażenia niebezpieczeństwem... Zawieziono go pod strażą do cytadeli... legł na łóżku i nie okazał, aby ta przemiana położenia wywarła na nim jakie wrażenie. Doktor, który przychodził go opatrywać, odbierał zamiast odpowiedzi, ledwie znaki dawane głową i skinienia niechętne. Rezygnacya dochodziła w nim do obojętności... Od pierwszéj chwili, w któréj Arsen Prokopowicz przyszedł mu się pokazać jako sprawca... nie zważał wcale na niego, podłość nawet tego człowieka oburzyć go nie mogła.
Działo się w nim coś niezrozumiałego... Zażądał Biblii, rozłożył ją... próbował czytać, porzucił... całe dnie obrócony do muru trawił na zadumie osłupiałéj... Kilka tylko razy próbował mówić z żołnierzami na straży, ale tym ich regulamin zabraniał z więźniem rozmowy...
Widoczną dystrakcyą czyniły mu zmiany warty, którym się przypatrywał przez okienko. Chory, przeodziany, zbiedzony, zachował postawę, ruchy, coś żołnierskiego, powiedzmy szczerzéj moskiewskiego...
Zdawszy go na ręce władzy, dokonawszy dzieła nad